Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza.
Odprawiający Mszę Świętą kapłan był zwrócony w stronę Boga Najwyższego, w stronę Nieskończoności.
Pierwszy wśród nas, jeden z nas.

piątek, 29 stycznia 2010

"Starsi Bracia"

ks. prof dr hab. Waldemar Chrostowski : "Starsi Bracia" dylematy żydowsko - chrześcijańskie.


Jest to wykład niezwykłej wagi.
Od pierwszego słowa do ostatniego.
DO OSTATNIEGO !

Ostatnie słowa zawierają wnioski i podsumowania, dla wielu z nas tak śmiałe, że nieoczekiwane.
Ten wykład można, więc trzeba zarejestrować !
Posłuży wielokrotnie.

piątek, 22 stycznia 2010

Postępy ekumenizmu (1)



Ciekawych informacji dostarcza ostatni sondaż, jak co roku przeprowadzony przez Pew Forum on Religion and Public Life, tym razem na niemałej próbce 4037 osób, a dotyczący praktyk religijnych amerykańskich chrześcijan.

Okazuje się, że

- 30 % protestantów i 19 % katolików odwiedza "miejsca kultu" innych wyznań,

- 34 % amerykańskich katolików miało już kontakt ze zmarłymi,

- 22 % chrześcijan wierzy w reinkarnację,

- 23 % chrześcijan wierzy w astrologię,

- 17 % zetknęło się z duchem co najmniej raz (procent ten przeszło podwoił się w ciągu ostatnich 15 lat).



(za poważnym, prawicowym francuskim tygodnikiem MINUTE, z 6 stycznia 2010)



.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Pierwszy post - trzy wspomnienia.

(grudzień 2006)
Hangar18 napisała:
...teraz potrzebne są dzienniczki, rejestracja kazdej obecności na mszy niedzielnej o wyznaczonej godzinie, mnósto zadań, umiejętność udzielania filozoficzno-teologicznych odpowiedzi na obowiązkowe pytania itd... podobno to ma pomóc w poznaniu Boga...
Horror. I co za błąd!
Czy coraz więcej szatana, czy głupiej gorliwości – tego nie rozstrzygnę. Tak, czy inaczej maszyna do produkcji przyszłych niewierzących kręci się.
Za sam pomysł kartek potwierdzających spowiedź (już wieloletni), a warunkujących przystąpienie do Komunii Św. - autor powinien być pogoniony do jakiegoś biskupstwa na Antarktydzie, gdzie mógłby szkodzić jedynie pingwinom.
Uczynienie z "domu Jego Ojca" kafkowskiego Urzędu jest obce nie tylko duchowi Ewangelii, ale również rozwojowi poczucia odpowiedzialności w szeregowym katoliku, który skądinąd miałby "iść na ubocze" i tam zwracać się do Boga, poczynając od Ojcze Nasz, któryś jest w niebie....
Jak potrząsnąć współczesnymi, mizernymi uczonymi w piśmie i sługami Lucyfera, którzy doskonale wiedzą, że nic nie zastąpi psucia "od wewnątrz" i że zastąpienie zaufania świstkami papieru, to znakomity początek w procesie zacierania wiary w młodym człowieku...
Jak to przerwać ?
I jak nie nadwerężyć przy tym absolutnie niezbędnego autorytetu Kościoła?
Co za temat do refleksji i modlitw...
p.

* * *

(grudzień 2007)

Jeszcze o Kościele:
Jean Clair, erudyta i człowiek wielkiej kultury, były dyrektor Muzeum Picasso, autor ekspozycji Melancholia (wielki sukces w Paryżu, 2 lata temu), w swojej książce Choroba muzeów wiedzie czytelnika do swojego dzieciństwa, spędzonego w małej wiosce w Maine, o tradycjach szuańskich:
"Chodziłem na mszę jak każdy. Sprawiało mi to przyjemność: blask witraży, błysk szat liturgicznych, zapach wosku i kadzidła, organy, śpiewy i wielki oczekiwany finał: dźwięk dzwonów. Taka mała "opera za trzy grosze", odgrywana każdej niedzieli".
Na pytanie, czy przewiduje swój powrót do chrześcijaństwa, Clair odpowiada, że powrót jest niemożliwy, bo nie ma do czego: "Chrześcijanin, szukający swych korzeni, znajdzie jedynie zdewastowaną ziemię, rozchwiane dogmaty i homilie, w których nikt już nie odważy się mówić o tajemnicy i świętości".

Cytuję mądrego Claira, bo mi smutno.
Niech będzie smutno jeszcze komuś.
Udowodni, że mądrość i wrażliwość nie "przeminęły z wiatrem" do reszty.

I jeszcze jedno z książki:
U Tomasza Manna (dr Faustus) można znaleźć zdanie: "Od kiedy kultura odłączyła się od kultu i sama stała się kultem, nie jest już niczym więcej niż śmieciem."

Pozdrawiam niespokojnych,
p.

* * *

(grudzień 2007)

nadistota napisał/a:
Sam obrządek jest mi znany.Nie rozumiem tylko czemu wzbudza opór, pytałem czy są jakieś głębsze przesłanki dla których jest odrzucany.
Droga nadistoto, zamiast linku pozwolę sobie zacytować tekst, który już raz zacytowałam, a który - mam nadzieję - swoim rozmiarem nie wysadzi w powietrze bazy danych forum.
Oto, co napisałam w odpowiedzi Abnegatowi, na forum NCzasu, w kwietniu 2005:

"Abnegat, a teraz parę słów o Mszy Świętej, jaką jeszcze pamiętam (i której należało "wysłuchać") oraz o nowej, w której przychodzi mi uczestniczyć.

Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza. Mszę odprawiał ksiądz, ksiądz czytał teksty (które głęboko rozumiał) i zwracał się do Boga Najwyższego na czele Ludu Bożego, zwrócony w tę samą co lud stronę. W stronę Nieskończoności. Pierwszy wśród nas, jeden z nas.
Msza była odprawiana po łacinie, czyli w języku uniwersalnym Kościoła. Była więc zrozumiała dla każdego katolika, gdziekolwiek by się nie znajdował. Pisze "zrozumiała", ponieważ wiele modlitewników zawierało tekst łaciński i tuż obok jego tłumaczenie na język polski (lokalny). Jeśli tłumaczenia nie było, to większość ludzi znajdowała w książeczkach do nabożeństwe teksty adekwatne. Co do mnie, to zawsze znajdowałam czas, aby przeczytać te teksty, a ich redakcja - dopracowana w ciągu wieków - była taka, że były one źródłem głębokiej medytacji.
Mówiono czasem w owym "starym" Kościele, że "kto śpiewa, dwa razy się modli" i śpiew z towarzyszeniem organów, intonowany i prowadzony przez zawodowego organistę dostarczał przeżyć szczególnych. Istotne momenty Mszy Świętej były akcentowane przez głos dzwonków, a zapach kadzidła wzmacniał wrażenie uczestniczenia w misterium. Ludzie byli ubrani starannie i pilnowano dzieci.
Ksiądz wygłaszał tzw. kazanie, w którym zajmował się problemami życiowymi i religijnymi, zarówno lokalnymi jak i ogólnymi. Ksiądz (na ogół "z głowy") ostrzegał, robił z wiernymi rachunek sumienia, czasem grzmiał i piętnował, czasem (często) czytał list pasterski biskupa lub prymasa.
Kończąc ten zwięzły opis dawnej Mszy, Polakom wciąż jeszcze cześciowo znanej (nie usunięto jeszcze w Polsce całej tradycji i nie zniknęli jeszcze doszczętnie ministranci), chcę podkreślić, że owszem - czuło się znaczenie i wyrazistość liturgii, ale w całości służyla ona skupieniu i medytacji.

A teraz przedstawię Panu moje wrażenia z Francji, z różnych parafii paryskich i podparyskich.
Po pierwsze, odprawia się bardzo niewiele Mszy. Msza ranna praktycznie nie istnieje. Na pierwszą można liczyć na ogół począwszy od 10.00, a drugiej albo nie ma, albo jest o 18.00.
Msza łacińska nie istnieje (jest dozwolona w przypadkach niezwykle rzadkich) i toczą się o nią wieloletnie, straszliwe, na ogół przegrane batalie.
Nie, i basta.
Biskupi są przeważnie postępowi i bp. Pieronek mógłby przy nich sprawiać wrażenie Torquemady lub Savonaroli. Biskupi są bardzo uważni w zakresie przypominania aktualnych świąt starozakonnych czy muzułmańskich, gesty ekumeniczne mają dobrze wyćwiczone, ale ich słuch w kwestii tradycji katolickiej jest niezykle słaby.
Lud Boży, stosunkowo nieliczny, urodzony na ogół w pierwszej połowie XX wieku albo poza kontynentem europejskim, ma za punkt honoru ubrać się na Mszę w sposób tak weekendowy jak to tylko jest możliwe. W mojej parafii, niedaleko ołtarza, tuż przed usuniętym z centrum ołtarza tabernaculum, leży na posadzce coś w rodzaju wielkiego materaca, po którym mogą skakać nieliczni, za to bardzo swobodni i głośni milusińscy (nos petites tetes blondes).
W mojej parafii Msza zaczyna się, kiedy cywilna ekipa liturgiczna na to zezwoli, czyli przeważnie 10 minut po czasie.
Sama ekipa, dosyć liczna, również dosyć starannie dba o strój "na luzie" (by nie powiedzieć niechlujny; mężczyźni niejednokrotnie paradują w dżinsach, w lecie krótkich, i w sportowym obuwiu na bose stopy). Ksiądz od czasu do czasu ma prawo ingerencji, ale przez dużą część Mszy siedzi sobie i - gdyby chciał - mógłby kręcić młynka palcami. Księży jest mało, a że organista to zjawisko rzadkie i kosztowne, to lud śpiewa co ekipa zaintonuje (czasem kompetentnie, czasem żałośnie kiepsko).
Uwaga, kazanie już nie istnieje. Istnieje homilia. Polega to na tym, że ksiądz taktownie unika wszelkich tematów zadrażniających, tj. aktualnych i życiowych, ograniczając się do interpretacji świeżo przeczytanej Ewangelii i lekcji. Przed wyborami przyprawia czasem tę homilię aluzjami na temat błędu, jakim byłoby głosowanie na Front Narodowy Le Pena. Wyjątki są rzadkie i dotyczą w większości księży w wieku przed- i poemerytalnym (jeden, mądry ksiądz, po długiej karierze afrykańskiej, napomknął raz nawet o katolicyźmie "zdekafeizowanym").
Dzwonki zostały z kościoła usunięte, więc moment Ofiary (Przeistoczenia, Podniesienia, jak kiedyś mówiono) nie jest zaznaczony w żaden szczególny sposób, jeśli nie liczyć ostatnio rodzaju śpiewu, jaki wykonują w tym momencie niektórzy księża. Ku mojej irytacji, bo powinien to być moment skupienia absolutnego, a nie akt nieuniknionego testowania księżowskiego słuchu muzycznego. Nowa Msza jest "bardzo mówiona", więc książka do nabożeństwa i modlitwa osobista zniknęły. Lud siada i wstaje, odpowiadając na wezwania celebranta (raz księdza, raz ekipy), a do jakiego stopnia mechanicznie, niech świadczy komiczna scena, kiedy to w środku homilii ksiądz zacytował "Pan z wami", a dzielny lud odpowiedział "i z duchem twoim". Na medytacje czasu nie ma, również dlatego że Msza jest dosyć animowana, z apogeum w okolicach "udzielania sobie znaku pokoju". Wszyscy łapią się za wszystkich, odchodzi zdrowe całowanie się, rekordziści potrafią obiec kilka rzędow, znajomi gonią do znajomych do przodu i do tyłu, sam ksiądz - zwłaszcza gdy młody i w adidasach - potrafi uściskać pół kościoła; w całości przekazywanie sobie pokoju, potu i bakterii fekalnych wywołuje w owieczkach spory entuzjazm. Chowanie się po nawach, zwłaszcza gdy na przykład samemu ma się katar i żadną ochotę na dzielenie się nim, nie zawsze skutkuje; gorliwcy mają oko bystre i zanim się człowiek obejrzy, już ma dłoń otuloną w dwie pulchne i mokre łapki. Nieskończenie bardziej odpowiada mi polski sposób przekazywania znaku pokoju przy pomocy słów i skinienia głowy.
Od jakiegoś czasu (a zaczęło się to chyba w Ameryce) jest moda na tworzenie łańcuchów podczas odmawiania Ojcze Nasz. Należy dać się złapać z obu stron i recytować Modlitwę Pańską z rękami coraz wyżej. Do modlitwy tej dorzuca się coraz częściej pewien nowy fragment i wtedy dochodzi do apoteozy - ręce fruną powyżej głowy.
Zaraz po tym można oglądać cywila (nigdy księdza), który w swoich dżinsach i łapciach udaje się do tabernaculum, skąd wraca z kielichem; moment Komunii Świętej jest bliski. Rozdaje ksiądz, a pozostałym dwóm, trzem, czterem kolejkom ekipa liturgiczna. W jednym z kościołów widziałam scenę, kiedy Ciało Pańskie wręczał cywil w swetrze, a obok stał czarny ksiądz w sutannie i komży, i pasywnie trzymał w ręku kielich z winem, w którym można było umoczyć opłatek. Jakkolwiek nie byłabym rozmodlona i pokorna, myśl o rozwaleniu komuś takiego naczynia o głowę odpieram nie bez pewnego wysiłku.
Do Komunii przystępują praktycznie wszyscy. Spowiedź wyszła z mody. Ludzie, którzy odwiedzają kościół przy okazji większych uroczystości religijnych, takich jak własny ślub czy pogrzeb teściowej, nie stawiają sobie - jak przypuszczam - szczególnych pytań w kwestii uprawnień do brania udziału w "przyjęciu eucharystycznym".
Słuchałam raz, jak jakaś młoda i postępowa mamuśka przemawiała z okazji chrztu własnego dziecka: "Teraz chrzcimy cię mój mały Nicolas, ale wiemy, że kiedy dorośniesz tak, czy inaczej będziesz miał prawo ten chrzest zaakceptować lub nie, i pamiętaj, że nie pragniemy ci narzucać czegokolwiek..." Itd. Księżulo obok utrzymywał oblicze wyrozumiałe i pogodne, i raz jeszcze zdałam sobie sprawę, w jakim kierunku wędruje sobie dzisiejszy "otwarty na swiat, wyrozumiały, tolerancyjny i nowoczesny" kościół, przerażony ewentualnymi wymaganiami, jakie mogłyby się któremuś z urzędników Pana Boga wypsnąć.

Żeby było jasne: jestem za dowolnością w sposobie udzielania Komunii Świętej (wolę na dłoń), przerażają mnie kartki i inne kwitki po spowiedzi, nie do końca jest dla mnie przekonywająca pozycja Kościoła w kwestii antykoncepcji (w odróżnieniu od kwestii morderstw popełnianych na dzieciach nienarodzonych; tutaj jest ona jasna i słuszna), mogę sobie wyobrazić zmiany w stanowisku Kościoła wobec rozwodów w pewnych sytuacjach - nikt więc nie powinien mi zarzucać że stanowię fragment jakiegoś tam betonu (chociaż bardzo cieszy mnie istnienie wpływowego Opus Dei i jestem za celibatem w stanie kapłańskim), ale patrzę z gniewem na psucie się i psucie od zewnątrz Kościoła Katolickiego, i osobiście wiążę wielkie nadzieje z Benedyktem XVI. Tym bardziej zresztą, że kardynał Ratzinger był dla mnie od lat ulubionym kardynałem, a etykietka Panzerkardinal była dla mnie sympatyczna.

Abnegat, naraziłam pańską cierpliwość na wielka próbę (jeśli Pan dotarł do tego miejsca), ale dał mi Pan okazję na to, na co miałam wielką chęć od dawna - na parę słów prawdy. Mojej prawdy.
Dodam, że unikałam kwestii ściśle teologicznych w liturgii, takich jak znaczenie pojawienie się stołu i ustawienia celebranta twarzą do wiernych, nowe koncepcje w zakresie Eucharystii i stopniowe przesuwanie liturgii w stronę rytów protestanckich, etc. Istnieje w tej dziedzinie sporo źródeł poważnych; moje ambicje były skromne - pokazać życie codzienne kościoła postępowego - umiłowanego kościoła katolewaków i innych progresistów. Smutne jest dla mnie, że obrońcy tradycji znajdują się na zewnątrz Kościoła, podczas gdy wspomniane wyżej kategorie uwijają się gorliwie pod jego dachem.
Nigdy jednak nie przestałam być optymistką.
A dzisiaj jestem nią bardziej niż kiedykolwiek ostatnio.
p."

A oto jeden z komentarzy do mojego tekstu, pióra "kra":

"Proszę pozwolić podziękować sobie za bardzo piękną i mądrą wypowiedź.
Ja również czasami uczestniczę w mszy porannej w amerykańskim kościele obok swego domu. Jako że do kościoła należy szkoła katolicka położona nieopodal, nasz doskonale zorganizowany proboszcz ustalił obecność jednej klasy w czasie mszy porannej. I chyba byłby to dobry pomysl zwłaszcza, że dziecinne główki pięknie prezentują się wśród amerykańskich "moherowych beretow", gdyby nie to, że dziatwa wpada do kościoła w tzw ostatnim momencie. Nie rzadko nawet bezpośrednio przed komunią, do której pędzą....spod drzwi.
Czy to nie jest PARANOJA???????
Kościół katolicki w Stanach przepoczwarza się w zastraszającym tempie w pewnego rodzaju skupiska grup środowiskowych, w których obowiązuje wspólnota zachowania i praktykowania pewnych gestów jak np ciągle jeszcze wypada przełożyć językiem gumę do żucia w jeden policzek w czasie przyjmowania komunii świętej. Proszę mi wybaczyć to porównanie, ale taki obrazek widzi sie na porządku dziennym.
Podzielam w pełni Pani entuzjazm dla Benedykta XVI i wierzę głęboko w jego mądrość pilnej potrzeby uzdrowienia kościoła od wewnątrz."

Parę wyjaśnień można znaleźć też tutaj: http://www.tradycja.koc.pl/pytania.htm

Pozdrowienia,
p.