Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza.
Odprawiający Mszę Świętą kapłan był zwrócony w stronę Boga Najwyższego, w stronę Nieskończoności.
Pierwszy wśród nas, jeden z nas.

środa, 7 kwietnia 2010

"Za jaką religię się łapać" i inne opowiadania

.
.
.

"Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą", powiada stare przysłowie, a kto nie trzyma głowy pod poduszką, widzi jak od nowa gorączki dostały i jęły skakać na Kościół Katolicki pewne kozy. Mniej więcej od czasu, jak Benedykt XVI otworzył okna w kościelnej rekwizytorni i nakazał wyciągnięcie na światło wartości, upychanych tam od kilkudziesięciu lat przez tych swoich poprzedników, którzy, zasłuchani w śpiew masońskiej Lorelei albo zapatrzeni w światło własnej latarki, przestali uważać na skały. Arki wprawdzie nie zatopili, ale narazili ją na manewry budzące na jednym brzegu radość, a na drugim szyderstwo.

Jeśli wierzyć mediom, nerwowe kozy są nieskazitelnie białe i dobrze utrzymane.
A schowany w cieniu cap dyrygent - jeszcze bielszy i jeszcze cnotliwszy.

Jakkolwiek cała akcja, wobec mądrej reakcji głowy Kościoła, pali na panewce, a liczne głośniki są dyskretnie demontowane, to czas nadchodzi, aby nie tylko następcę Świętego Piotra poprzeć silniej niż kiedykolwiek, ale również postawić pytanie, czy dzisiejszy Kościół pochyłe drzewo przypomina, a jeśli nie w całości - to czy aby niektórych gałęzi zbyt nisko nie opuścił, a na innych nie pozwolił instalować gniazd ptakom roznoszącym zarazę.

Trzy miesiące temu, na forum Stanisława Michalkiewicza, miała miejsce krótka wymiana zdań między kitowiczem a Gardienem.
 
kitowicz:
Żydzi ganią Papieża za kanonizację Piusa XII,
myśliciele nowocześni za kanonizację JP2.
Oba skrzydła trzepocą w idealnej koordynacji.
(...)
Benedykt XVI, przejął odradzający się Kościół,
wzmocniony zewnętrznie w skutek powrotu do korzeni, misji.
Słabnący w środku, przez krytykę tradycjonalistów uważających,
że zbawienie osiąga się po łacinie.
Gardien:
Pan chce być neutralnie sprawiedliwy i szuka złotego środka. Intencję rozumiem, ale tego rodzaju podejście gwarantuje danie "Kapuśniak peruwiański z kwasem solnym i bitą śmietaną".
Nie podrwiwam, tylko daję wyraz irytacji.


Benedykt XVI przyjął Kościół
- użerający się po sądach z ofiarami pedofilów w koloratkach (gdzie te sutanny, orłów, sokołów, bażantów?!),
- z różowymi balecikami w amerykańskich seminariach,
- z pier...lniętymi siostrami zakonnymi, odrzucającymi we wstępnej selekcji kandydatów do tych seminariów (bo zbyt maryjni lub kolanowo-pobożni),
- z mętlikiem w ekumenicznych głowach wiernych, nie wiedzących za jaką religię się łapać,
- z wprawnymi turystami religijnymi, szukającymi głębi w charyzmatycznym bełkocie, etc. etc.


Nie czynię bilansu rządów JPII, bo w tej wersji byłby skandalicznie krzywdzący. Chcę tylko pokazać, że tak się ten Kościół "odradzał", że gdyby nie został zatrzymany, to za 20 lat, po śmierci ostatnich babć, kościelny wracałby z jedną, własną monetą na tacy.


Jak może Pan pisać, że "tradycjonaliści uważają, że zbawienie osiąga się po łacinie", podczas gdy dla tradycjonalistów łacina jest tylko jednym z elementów dających Kościołowi spójność geograficzną i historyczną. I wyraz estetyczny. I misterium, którego publiczność "siada-wstaje-mówi-siada-nie posiedzi-wstaje-mówi" nie zna, bo skąd, bo jak ?!
Niech Pan skwituje moją wypowiedź, jak Pan chce - wściekłe dewotki czekają, a ja tylko dorzuciłem obiekcję i nie mam ochoty na przyglądanie się, jak pracują ich łopaty."
Znający moje pisanie Czytelnik łatwo odgadnie, że przy całym szacunku dla mądrego Pana kitowicza, całkowicie zgadzam się z Gardienem (prawie co do litery, i to nie tylko ze względu na fakt, … że nie zawsze pisuję pod pseudonimem "praczka" ).

Gardien wymienia "mętlik w ekumenicznych głowach wiernych, nie wiedzących za jaką religię się łapać". Znakomicie zajął się wychodzącym poza chrześcijańskie ramy ekumenizmem Stanisław Michalkiewicz, w swoim felietonie "Żołnierze przeciw ekumeniakom" (tyg."Najwyższy Czas!" z 2 kwietnia 2010).

Nie potrafię oprzeć się pokusie, żeby nie podać, w formie przynęty, kilku cytatów:



"Nawiasem mówiąc, trudno zgadnąć, z kim właściwie ten „dialog” się toczy, kto konkretnie przemawia w imieniu „judaizmu”. W Kościele katolickim sytuacja jest jasna: Roma locuta, causa finita. A w judaizmie? Przecież co rabin to „judaizm”. W tej sytuacji jest oczywiste, że ten cały „dialog” sprowadza się do mizdrzenia się salonowych ekumeniaków, którzy skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź. Ale mniejsza o to, bo nadchodzi Wielkanoc, a wraz z nią – najtrudniejszy moment dla „dialogu z judaizmem”, cokolwiek by on nie oznaczał. Chodzi oczywiście o fragment Ewangelii św. Mateusza opowiadający, jak to żołnierze pilnujący grobu Jezusa zameldowali arcykapłanom i starszym ludu, co się tam wydarzyło, zaś tamci – „po naradzie” - więc początkowo się wahali – przekupili żołnierzy by puścili w świat wersję o wykradzeniu zwłok i obiecali, że „pomówią” z namiestnikiem, czyli Piłatem, żeby nie karał ich za spanie na warcie. Z tego fragmentu Ewangelii wyraźnie wynika, że o ile przedtem można jeszcze zakładać dobrą wiarę u arcykapłanów i starszych ludu, to OD TEJ PORY judaizm wygląda na zwyczajny i świadomy PRZEKRĘT – chyba, że koloryzował św. Mateusz. Ale czyż Kościół katolicki może dopuścić możliwość, że któryś z ewangelistów koloryzował, zwłaszcza w takiej sprawie? Jasne, że nie może. No to jak z tego wybrnąć, jak głosić Ewangelię o Zmartwychwstaniu, a jednocześnie ekumenicznie pić Żydom z dzióbków na eleganckich sympozjonach?


Z pomocą przychodzą krętacze, zwani dla niepoznaki teologami."
(...)
"Czy przypadkiem nie te ekumeniczne sofizmata miał na myśli św. Paweł, jeszcze w głębokiej starożytności przestrzegając, że „gdyby Chrystus nie zmartwychwstał – próżna byłaby nasza wiara”? Skoro w samym Kościele katolickim podważany jest historyczny charakter Zmartwychwstania, to nic dziwnego, że na Zachodzie pustoszeją kościoły. U nas wygląda to lepiej, bo jeszcze w czasach saskich w „laikacie” ugruntowała się dewocja obyczajowa („ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie; jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie”), podobnie, jak i po stronie przewielebnego duchowieństwa („Boga chwal, sztukę mięsa wal – ot, co jest!”), a do tego głęboka wiara nie jest koniecznie potrzebna. Zresztą – jaka tam „głęboka wiara” – jeśli jej przedmiotem miałyby być jakieś halucynacje uczniów – bo inaczej załamie się dialog z judaizmem? Gdy chrześcijaństwo podbijało Europę, wybitni ludzie Kościoła inaczej myśleli: „dla dobra przecież naszej wiary, dzięki której RÓŻNIMY SIĘ (podkr. SM) od pogan, Żydów i heretyków...”? – pisał w Liście V do papieża Bonifacego IV w początkach VII wieku św. Kolumban. Wcale nie chciał być taki sam, jak wszyscy. "
Wiara bywa ślepa, ale gdyby chociaż mogła za każdym razem przenosić góry...

A chociażby jedną górę - żeby druga strona zabrała się za oczyszczenie Talmudu z bluźnierstw, które w trakcie dialogu jak robaki wiją się pod każdą jarmułką.
Nieuchronnie. I bez względu na urodę i wielkość stołu, zza którego strony dialogują.