Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza.
Odprawiający Mszę Świętą kapłan był zwrócony w stronę Boga Najwyższego, w stronę Nieskończoności.
Pierwszy wśród nas, jeden z nas.

piątek, 3 grudnia 2010

Do P.T. Czytelników:







Blog praczki zostaje zamrożony przez autora tekstów, Rozpuszczalnika, a kolejne felietony z cyklu "praczka" będą zamieszczane w blogu głównym Rozpuszczalnika, pod adresem http://rozpuszczalnik.blogspot.com/







Proszę przyjąć wyrazy wdzięczności za wizyty, stałej sympatii i … do zobaczenia na blogu spod znaku:
 

środa, 1 września 2010

Ja w sprawie Joanny Muchy...




"Możemy oczywiście mówić o tym, że żeby rozwiązać ten problem, należy zmienić ustawę aborcyjną, ale możemy także mówić, że należy lepiej edukować seksualnie (…). Że należy w większym stopniu udostępniać środki antykoncepcyjne tym osobom, które nie są w stanie tych środków same nabyć" - powiedziała w rozmowie z Polskim Radiem Joanna Mucha, posłanka PO, a zarazem pracownik naukowy Wydziału Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.


Cytat (1) :

"Czy można pogodzić takie poglądy z pracą naukową na uczelni katolickiej? - Na naszej katolickiej uczelni pracują i studiują również osoby niewierzące. Regulamin pracy zabrania dyskryminacji ze względu na stosunek do religii. Ten warunek nie obowiązuje jedynie na Wydziale Teologii, gdzie pracować mogą wyłącznie osoby uznające nauczanie moralne i społeczne Kościoła – wyjaśnia w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. dr Wojciech Rzepa, teolog moralista z KUL."

Refleksja (2) :
Czy pracownik naukowy KUL, Joanna Mucha, naruszyła któryś z dogmatów Kościoła Katolickiego?
- Nie.
Czy dr Joanna Mucha zadrwiła sobie z nauczania Matki Naszej Kościoła Rzymsko-Katolickiego?
- Ba!
Cytujmy mądrego (samotnego w swej odwadze?) jezuitę, ks. Jacka Prusaka.




Cytat (3) :
"Nie mówię, że antykoncepcja zawsze jest dobra. Dołączam się jedynie do głosów teologów, i to wybitnych (np. Rahner, Häring, Fuchs, Demmer), którzy twierdzą, że nie można udowodnić na podstawie analizy prawa naturalnego, że w każdym przypadku jest moralnie zła. I postuluję, by decyzję, czy antykoncepcja buduje związek, czy osłabia, zostawić małżonkom ze względu na ich specyficzną sytuację rodzinną i intuicję moralną. Prawdą jest, że odkrycie pigułki antykoncepcyjnej przyczyniło się do permisywizmu moralnego, ale powoływanie się na ten fakt zniekształca spór."


Cytat (4), wciąż ks. Prusak :

"Z badań wynika, że nauczanie Kościoła o antykoncepcji sprawia kłopot katolikom, którzy poważnie traktują swoją wiarę i wcale nie zamykają się na dzieci. To często są małżeństwa wielodzietne, a nie żadni rozpasani hedoniści. Najnowsze badania przeprowadzone przez Instytut Humboldta w Wielkiej Brytanii wśród katolików aktywnie biorących udział w życiu religijnym pokazują, że od 40 lat nic się nie zmieniło. Te osoby uważają małżeństwo i rodzinę za dużą i pożądaną wartość, ale nie akceptują w pełni nauczania na temat antykoncepcji. Tak jest w Europie i Ameryce."
I dalej, na pytanie :
"Kościelne "nie" dla antykoncepcji jest dla większości katolików "oczywistą oczywistością". Ty od pewnego czasu udowadniasz - co wywołało już wiele głosów oburzenia - że tak nie jest. Antykoncepcja dzieliła Kościół?"
odpowiedź - Cytat (5) : 
"Dzieliła i dzieli nadal, a ja to opisuję i próbuję zrozumieć. Warto podkreślić, że ten aspekt nauczania Kościoła spotykał się od lat z oporem nie tylko wśród wiernych, lecz także wśród samych hierarchów. Wprawdzie nigdy żaden lokalny episkopat nie odciął się od papieża Pawła VI po jego encyklice "Humanae Vitae" z 1968 r. [dalej: "HV"] potępiającej sztuczne sposoby regulacji poczęć, ale wielu biskupów miało trudność z jej przyjęciem w całości. Duchowni i świeccy zgłaszali swoje wątpliwości i tak jest do dzisiaj."

A na uwagę :
 "Kościół argumentuje, że antykoncepcja prowadzi do rozdzielenia miłości i odpowiedzialności.",
odpowiedź - Cytat (6) :

"Tylko czy słusznie? Bez odwoływania się do autorytetu Kościoła trudno obronić tezę, że każdy akt rozdzielenia aspektu seksualnego od prokreatywnego jest wewnętrznie zły. Przecież większość stosunków jest niepłodna. Czym więc się różni etycznie takie współżycie od współżycia przy zastosowaniu antykoncepcji, skoro intencja jest ta sama? Twierdzenia, że gdy nie ma możliwości prokreacji w sposób naturalny, to tym samym współżycie jest chronione przed depersonalizacją, nie da się utrzymać. Teza, że w antykoncepcji chodzi jedynie bądź przede wszystkim o przyjemność, również nie jest uniwersalną zasadą."
Na końcowe pytanie: "Wierzysz, że nastąpi zmiana w nauczaniu Kościoła o antykoncepcji? "
odpowiedź - Cytat (7) :
"Może ona nastąpić, ale jedynie na następnym soborze. Wierzę, że prawda jest przed autorytetem. Jeśli tak wielu katolików chodzących do Kościoła, modlących się i dbających o siebie i swoje dzieci uważa, że obecne nauczanie jest zbyt restrykcyjne, a nawet szkodliwe dla ich związków, to wierzę ich intuicji moralnej. Nie można zakładać, jak robią to niektórzy katolicy, że brak im heroizmu, bo rozwiązaniem ich problemów jest wstrzemięźliwość seksualna. Heroizm jest odpowiedzialnością za siebie nawzajem i dzieci. Nie musi mieć jedynie charakteru ascetycznego. Miłość małżonków jest najlepszą szkołą heroizmu i odpowiedzialności, a nie ich postawa wobec antykoncepcji."
Link do całości, tutaj.

Refleksja (8) :

Zbyt brutalnym byłoby powiedzieć, że na szczytach Kościoła "ślepi mówią o kolorach", ale nie do przyjęcia wydaje się mieszanka głosów uczciwie zaniepokojonych z atakami różnych stad, w tym wielkiego sabatu, kierowanego przez Antychrysta..
Czyż nie zostało napisane :

Cytat (9) :
"Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych."
(Mt 12,1-8)
Cytat (10) :
(w którym jest mowa o uczonych w Piśmie i faryzeuszach (kontekst więc inny), ale czyż natura ludzka zmienia się z epokami ?)
"Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze.
Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią.
Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać.
Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów.
Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach.
Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.
Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście.
Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie.
Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus."
(Mt 23,1-12)

Refleksja (11) :

A teraz, bracia i siostry w wierze - do kamieni. Niech pozbawieni wątpliwości rzucają celnie.
Pesymistka ze mnie.
Czy Joanna Mucha zginie - nie wiem, ale kamienie polecą.
Smutno mi jakoś.










 PS
Tych, którzy nie wzięli do rąk bobków bieluchnych owieczek i kamieni, zapraszam tutaj, gdzie widać, w części tylko przykryte, dzieło naszego dobrego Stwórcy.
Tego, który jest autorem pogody ducha, poczucia humoru, zdrowia i śmiechu.
Który jest Bogiem życia.
Z jego cierpieniami i atrakcjami.
Życia tak nam znanego.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Wieprzem przed perły


 
 
Wim Delvoye, ten z prawej u góry, w okularach, jest artystą belgijskim.
Belgia, to niewielki kraj w stanie rozkładu, a jego stolicą jest Bruksela, która jest zarazem stolicą czegoś większego, co - według zapewnień - powinno nam, Europejczykom, gwarantować bezpieczeństwo i powodzenie materialne.

Do gwarantowania naszych sukcesów duchowych pretenduje od dwóch tysięcy lat inna instytucja, ze stolicą w Rzymie. Mimo, że ostatnio lekko nadwątlona, popularność instytucji watykańskiej musi denerwować zwolenników instytucji brukselskiej, czego ilustracje są liczne i urozmaicone.

Kto nie pamięta przysłowia na temat kucia koni, niech przeskoczy parę zdań, a ja wtrącę, że swoją łapę podsunęła ostatnio kowalowi mała belgijska żaba - oto belgijskie organy sprawiedliwości rzuciły się niedawno na arcybiskupstwo katolickie w pogoni za nadużyciami seksualnymi. Dziecko wie, że każde biskupstwo katolickie, w wolnych chwilach między dwoma kolejnymi aktami pedofilii, zajmuje się ukrywaniem dowodów w grobach pedofili w stanie spoczynku. Policja nie zadowoliła się więc aresztowaniem komputerów, ale rzuciła się z wiertarką na grób kardynała Van Roey'a oraz kardynała Suenensa, aby wpuścić do nich kamerę z haczykiem na pedofilię.


Nie o to jednak mi chodzi. Powyższa dygresja miała na celu wyłącznie przygotowanie dekoracji do czegoś innego, co jest związane z pierwszą fotografią przedstawiającą Wima Delvoye (przypominam, tego w okularach).

Jeśli istnieją na tym świecie artyści poszukujący, to Wim Delvoye poszukuje w pierwszym rzędzie. Jak powiedziano by w Formule 1 - startuje z pierwszej linii, w której, zapewne z powodu zapachu, nie ma konkurenta.
Artysta jest z niego uznany i jeśli powiem, że urządziło mu ekspozycję Muzeum Rodina w Paryżu, to parę czytających ten artykuł osób z pewnością uniesie się lekko z krzeseł. Niech jednak krzeseł nie odsuwają, bo przyjdzie im na nie opaść.

Oto Wim Delvoye, swoją najnowszą linię produkcyjną przeniósł do Chin i tam tatuuje świnie. Jeśli wierzyć francuskiemu tygodnikowi Minute, belgijski artysta ogranicza się do dwu godzin czystej (!) twórczości tygodniowo, żeby "rozpiętej na sztalugach" świni nie dręczyć psychologicznie. Ściśle biorąc, Wim Delvoye tatuaż projektuje, a samym tatuowaniem zajmują się Chińczycy. Projekty natury pornograficznej są wykluczone, ponieważ Komunistyczna Partia Chin ideologii pozwoliła się nieco zagubić, ale o skromność ciągle dba.


Zanim pokażę jedno z większych osiągnięć "świńskiego artysty", zaprezentuję fotografię ukazującą "płótno" z większą ilością detali :


Czy można przyjrzeć się warunkom pracy Wima D. bez zadania sobie paru pytań, a zwłaszcza pytania, na ile godzin przed kreacją zwierzę było ostatni raz karmione. Przyrodzona subtelność i niewieścia delikatność nie pozwalają mi nawet wyobrazić sobie momentu, kiedy głowa artysty zostaje odrzucona do tyłu, ręka zaciska nos, a kreska kończy się jakimś wygibasem...

Jedną z zalet "plenerów" w Chinach jest niewielka liczba chrześcijan. Chodzi naturalnie o chrześcijan na wolności. Nic więc nie grozi artyście za wytatuowanie na świni ... portretu Jezusa Chrystusa.
Oto on, ten portret :
W tym momencie zbliżamy się do puenty, ponownie z Minute pod ręką:
Kiedy bowiem świnia zrobi się tłusta i kiedy się ją zatłucze, to wytatuowaną skórę się ściągnie … i kto chce, niech sobie wyobrazi cenę arcydzieła na rynku sztuki współczesnej.

Wiemy, że "prawdziwa sztuka krytyk się nie boi !"
A sztuka mięsa - dopiero !

wtorek, 18 maja 2010

Podkute buty i ślina

 
Kościół, Matka Nasza, aktów homoseksualnych wprawdzie nie akceptuje, ale, w dobroci swojej, samych sodomitów nie tylko traktuje z wyrozumieniem i współczuciem, ale nawet przygarnia na swoje łono. Pod warunkiem, że obiecają zatkać sobie uszy na te nieuchronne krzyki z wnętrza, które trudno przecedzić i umieścić w osobnych rubrykach "duch" i "ciało".

Powyższego zdania nie mogę puścić samopas.
(1) Użyłam rzeczownika "sodomici". Od kiedy jakiś organizm międzynarodowy w drodze głosowania zadekretował, że zamiłowanie do tej samej płci zboczeniem nie jest, pozostawiając zamiłowanie do zwierząt, trupów, bielizny i pożarów na boku, termin "zboczeniec" wydaje się w zastosowaniu niebezpieczny i zdolny zaprowadzić amatora do lochów. Pozostaje mi więc termin "sodomita", który ma źródło historyczne (biblijne) i nie powinien sprawiać żadnej przykrości kontynuatorom. Dodam, że terminu "gej" nie trawię, bo raz - że jest mylący, a dwa - że brzmi on mi jakoś lepko i obrzydliwie.

(2) Hardo i nietolerancyjnie oświadczam, że każdy kontakt z księdzem o widocznej orientacji homoseksualnej żadną przyjemnością dla mnie nie jest. Jakby nie wystarczyło, że w pewnych sprawach - ze względu na celibat - ksiądz sprawia wrażenie ślepego mówiącego o kolorach! Monopłciowe instytucje wewnątrzkościelne bądź prowadzone przez Kościół (seminaria, zakony, domy dziecka) również nie powinny być magazynami ze świeżym mięsem, i stąd - ostrożność odpowiedzialnych za Kościół będzie z pewnością rosnąć.
Jestem w tym momencie szorstka wobec najważniejszej z ludzkich instytucji - tej, która najpierw przez lata udawała, że patrzy gdzie indziej, a teraz, z przerażonych wiernych kupą, bardzo się dziwi poniesionym stratom moralnym i finansowym.
 
Mając teraz przed oczami własną mizerykordię, zerknijmy ciekawie, co nadchodzi z naprzeciwka. Oto ciekawy przykład, jeden z serii o wspólnej, jawnej lub ukrytej sprężynie.
 

 
Kiedy w lutym tego roku paryscy aktywiści homoseksualni ogłosili zamiar zorganizowania kiss-in przed Notre Dame, kontratak środowisk katolickich i patriotycznych sprawił, że prefektura policji zakazału "występów" przed katedrą. Towarzystwo zostało zmuszone do przeniesienia spektaklu w miejsce o charakterze neutralnym. Pewna liczba kochających inaczej postanowiła jednak wykonać przedstawienie przed katedrą, co napotkało opór ze strony kochających zwyczajnie. Przewidująca policja była na miejscu i - kto ciekawy - może sobie na przebieg wydarzeń popatrzeć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=ERG-r7i1lT4&feature=player_embedded
 
Minęły trzy miesiący i żądza prowokacji zawibrowała w aktywistach lyońskich. Subwencjonowana (sic!) przez miasto organizacja "Lesbian and Gay Pride de Lyon" ogłosiła, że jej członkowie będą trzeć się i zapadać w siebie ustami przed katedrą Świętego Jana. Do kontraktaku przystąpiła reszta świata, złożona z prymasa Francji, kardynała Barbarin, i wszystkich, którym droga jest wiara, tradycja i normalność:

 W rezultacie przewidziane na sobotę kiss-in nie mogło się odbyć. "Lesbian and Gay Pride de Lyon" postanowiła w tej sytuacji nalepić na swoje niepowodzenie plaster w postaci nowego terminu - wodewil ma być odegrany dzisiaj, we wtorek 18 maja 2010 r., przed tą samą katedrą Świętego Jana, w porze wyjścia z wieczornej Mszy Świętej.


Zobaczymy, czy pomoże petycja "Riposte catholique", którą można ujrzeć na stronie tej znakomitej organizacji ludzi normalnych: http://www.riposte-catholique.fr/?cat=10

Pozostaje mieć nadzieję, że policyjny palec wskaże sodomitom jakąś inna łąkę.
 
Ale uwaga, oni maszerują.

Te zdjęcia są z innej zabawy, ale buty biją o bruk podobnie:


  

piątek, 30 kwietnia 2010

Czy pan, proszę pani, nie jest, pani wybaczy, panem?

 
 
 
 

 
  

 


Ten uśmiechnięty, czy raczej zadumany Francuz, to Daniel Hamiche, myśliciel, autor wielu książek, dyrektor licznych publikacji i animator znakomitego, prawicowego Radio Courtoisie, z jego biuletynem "A l'écoute de Radio Courtoisie"  o wypielęgnowanej, zabawnie wystylizowanej na pierwszą połowę XX w. estetyce:


Daniel Hamiche jest również szefem redakcji świetnej, z godnością, ale bezzwłocznie reagującej strony "RIPOSTE-CATHOLIQUE". Strona ta dowodzi, że istnieją katolicy, zdolni tak szybko nastawić drugi policzek, że niejeden już sobie na nim połamał palce.


Zajrzałam przed chwiłą do "Riposty-Katolickiej" i co czytam: Assemblée parlementaire du Conseil de l’Europe : adoption du rapport Gross sur les droits homosexuels ("Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy: przyjęcie raportu Grossa w sprawie praw homoseksualistów").


Okazuje się, że Zgromadzenie przyjęło wczoraj (29 kwietnia 2010) raport autorstwa Andreasa Grossa, mający doprowadzić do eliminacji dyskryminacji na bazie "orientacji seksualnej" i "pojęcia płci"
W rezultacie:
"47 reprezentowanych w Radzie Europy państw jest proszonych o zagwarantowanie "prawnego uznania par tej samej płci, ilekroć ustawodawstwo krajowe takie uznanie przewiduje" i możliwości powierzenia tego typu parom partnerskim "odpowiedzialności rodzicielskiej" wobec dzieci każdego z partnerów, przy wzięciu pod uwagę dobra dzieci."
Podany na stronie link zaprowadził mnie do szczegółów, na blogu pt. "Le blog de Jeanne Smits" (poświęconemu "międzynarodowym nowościom z zakresu kultury życia i kultury śmierci").

Dowiedziałam się, że w oświadczeniu Rady Europy, znajdują się następujące sformułowania:
"Przypominając, że wykorzenienie homofobii i transfobii wymaga politycznego zdecydowania krajów członkowskich, przyjęty tekst wymaga zarazem zarówno gwarancji prawnych i praktycznych wobec osób będących w konflikcie z własną płcią w sensie biologicznym (personnes transgenres, transseksualiści ), polegającą na uznaniu wobec nich płci, jakiej sobie życzą, jak i zagwarantowania im dostępu do procedur medycznych, umożliwiających konwersję płciową.

W oparciu o raport Andreasa Grossa (Szwajcaria, SOC), posłowie wyrazili troskę wobec gwałcenia praw do wolności zbierania się i wolności słowa lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksualistów w wielu krajach członkowskich Rady Europy, oraz wobec wyrazów nienawiści ze strony pewnych polityków, osób duchownych i innych reprezentantów społeczeństwa."
Grunt jest więc przygotowywany. Systemy zdrowia, prawie wszędzie "na ostatnich nogach", zostaną - tam , gdzie jeszcze nie są - zobowiązane do dopasowywania płciowych organów do płciowych skłonności, podczas gdy wielka postępowa larwa będzie spokojnie nasuwać się na Europę. Aż zniknie wszelka jednoznaczność i łatwiej będzie Złu zarządzać dnem wiadra, na którym będziemy się roili, zadowoleni z futbolu, gier komputerowych i pornografii. W tym samym czasie "pożyteczni idioci" Bestii będą piłowali pień Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego.
 
Na razie Przewodniczącym Parlamentu UE jest Jerzy Buzek; jednak na mocy cuchnącego kompromisu, w jego fotelu pojawi się wkrótce to:

Martin Schulz, socjalista niemiecki
i sprawy nie będą łatwiejsze.

Kto jest ciekaw konterfektu autora raportu, Andreasa Grossa, Szwajcara z korzeniami orientalnymi, a nie ma zdrowia, aby biegać po sieci, może sobie tutaj obejrzeć ten oto jego wizerunek młodzieńczy (wygląda jakby miał zamiar kichnąć):
i tę powierzchowność bieżącą:


 A przy okazji ten, pochodzący z jego strony personalnej, symboliczny obrazek:
praczka

środa, 7 kwietnia 2010

"Za jaką religię się łapać" i inne opowiadania

.
.
.

"Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą", powiada stare przysłowie, a kto nie trzyma głowy pod poduszką, widzi jak od nowa gorączki dostały i jęły skakać na Kościół Katolicki pewne kozy. Mniej więcej od czasu, jak Benedykt XVI otworzył okna w kościelnej rekwizytorni i nakazał wyciągnięcie na światło wartości, upychanych tam od kilkudziesięciu lat przez tych swoich poprzedników, którzy, zasłuchani w śpiew masońskiej Lorelei albo zapatrzeni w światło własnej latarki, przestali uważać na skały. Arki wprawdzie nie zatopili, ale narazili ją na manewry budzące na jednym brzegu radość, a na drugim szyderstwo.

Jeśli wierzyć mediom, nerwowe kozy są nieskazitelnie białe i dobrze utrzymane.
A schowany w cieniu cap dyrygent - jeszcze bielszy i jeszcze cnotliwszy.

Jakkolwiek cała akcja, wobec mądrej reakcji głowy Kościoła, pali na panewce, a liczne głośniki są dyskretnie demontowane, to czas nadchodzi, aby nie tylko następcę Świętego Piotra poprzeć silniej niż kiedykolwiek, ale również postawić pytanie, czy dzisiejszy Kościół pochyłe drzewo przypomina, a jeśli nie w całości - to czy aby niektórych gałęzi zbyt nisko nie opuścił, a na innych nie pozwolił instalować gniazd ptakom roznoszącym zarazę.

Trzy miesiące temu, na forum Stanisława Michalkiewicza, miała miejsce krótka wymiana zdań między kitowiczem a Gardienem.
 
kitowicz:
Żydzi ganią Papieża za kanonizację Piusa XII,
myśliciele nowocześni za kanonizację JP2.
Oba skrzydła trzepocą w idealnej koordynacji.
(...)
Benedykt XVI, przejął odradzający się Kościół,
wzmocniony zewnętrznie w skutek powrotu do korzeni, misji.
Słabnący w środku, przez krytykę tradycjonalistów uważających,
że zbawienie osiąga się po łacinie.
Gardien:
Pan chce być neutralnie sprawiedliwy i szuka złotego środka. Intencję rozumiem, ale tego rodzaju podejście gwarantuje danie "Kapuśniak peruwiański z kwasem solnym i bitą śmietaną".
Nie podrwiwam, tylko daję wyraz irytacji.


Benedykt XVI przyjął Kościół
- użerający się po sądach z ofiarami pedofilów w koloratkach (gdzie te sutanny, orłów, sokołów, bażantów?!),
- z różowymi balecikami w amerykańskich seminariach,
- z pier...lniętymi siostrami zakonnymi, odrzucającymi we wstępnej selekcji kandydatów do tych seminariów (bo zbyt maryjni lub kolanowo-pobożni),
- z mętlikiem w ekumenicznych głowach wiernych, nie wiedzących za jaką religię się łapać,
- z wprawnymi turystami religijnymi, szukającymi głębi w charyzmatycznym bełkocie, etc. etc.


Nie czynię bilansu rządów JPII, bo w tej wersji byłby skandalicznie krzywdzący. Chcę tylko pokazać, że tak się ten Kościół "odradzał", że gdyby nie został zatrzymany, to za 20 lat, po śmierci ostatnich babć, kościelny wracałby z jedną, własną monetą na tacy.


Jak może Pan pisać, że "tradycjonaliści uważają, że zbawienie osiąga się po łacinie", podczas gdy dla tradycjonalistów łacina jest tylko jednym z elementów dających Kościołowi spójność geograficzną i historyczną. I wyraz estetyczny. I misterium, którego publiczność "siada-wstaje-mówi-siada-nie posiedzi-wstaje-mówi" nie zna, bo skąd, bo jak ?!
Niech Pan skwituje moją wypowiedź, jak Pan chce - wściekłe dewotki czekają, a ja tylko dorzuciłem obiekcję i nie mam ochoty na przyglądanie się, jak pracują ich łopaty."
Znający moje pisanie Czytelnik łatwo odgadnie, że przy całym szacunku dla mądrego Pana kitowicza, całkowicie zgadzam się z Gardienem (prawie co do litery, i to nie tylko ze względu na fakt, … że nie zawsze pisuję pod pseudonimem "praczka" ).

Gardien wymienia "mętlik w ekumenicznych głowach wiernych, nie wiedzących za jaką religię się łapać". Znakomicie zajął się wychodzącym poza chrześcijańskie ramy ekumenizmem Stanisław Michalkiewicz, w swoim felietonie "Żołnierze przeciw ekumeniakom" (tyg."Najwyższy Czas!" z 2 kwietnia 2010).

Nie potrafię oprzeć się pokusie, żeby nie podać, w formie przynęty, kilku cytatów:



"Nawiasem mówiąc, trudno zgadnąć, z kim właściwie ten „dialog” się toczy, kto konkretnie przemawia w imieniu „judaizmu”. W Kościele katolickim sytuacja jest jasna: Roma locuta, causa finita. A w judaizmie? Przecież co rabin to „judaizm”. W tej sytuacji jest oczywiste, że ten cały „dialog” sprowadza się do mizdrzenia się salonowych ekumeniaków, którzy skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź. Ale mniejsza o to, bo nadchodzi Wielkanoc, a wraz z nią – najtrudniejszy moment dla „dialogu z judaizmem”, cokolwiek by on nie oznaczał. Chodzi oczywiście o fragment Ewangelii św. Mateusza opowiadający, jak to żołnierze pilnujący grobu Jezusa zameldowali arcykapłanom i starszym ludu, co się tam wydarzyło, zaś tamci – „po naradzie” - więc początkowo się wahali – przekupili żołnierzy by puścili w świat wersję o wykradzeniu zwłok i obiecali, że „pomówią” z namiestnikiem, czyli Piłatem, żeby nie karał ich za spanie na warcie. Z tego fragmentu Ewangelii wyraźnie wynika, że o ile przedtem można jeszcze zakładać dobrą wiarę u arcykapłanów i starszych ludu, to OD TEJ PORY judaizm wygląda na zwyczajny i świadomy PRZEKRĘT – chyba, że koloryzował św. Mateusz. Ale czyż Kościół katolicki może dopuścić możliwość, że któryś z ewangelistów koloryzował, zwłaszcza w takiej sprawie? Jasne, że nie może. No to jak z tego wybrnąć, jak głosić Ewangelię o Zmartwychwstaniu, a jednocześnie ekumenicznie pić Żydom z dzióbków na eleganckich sympozjonach?


Z pomocą przychodzą krętacze, zwani dla niepoznaki teologami."
(...)
"Czy przypadkiem nie te ekumeniczne sofizmata miał na myśli św. Paweł, jeszcze w głębokiej starożytności przestrzegając, że „gdyby Chrystus nie zmartwychwstał – próżna byłaby nasza wiara”? Skoro w samym Kościele katolickim podważany jest historyczny charakter Zmartwychwstania, to nic dziwnego, że na Zachodzie pustoszeją kościoły. U nas wygląda to lepiej, bo jeszcze w czasach saskich w „laikacie” ugruntowała się dewocja obyczajowa („ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie; jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie”), podobnie, jak i po stronie przewielebnego duchowieństwa („Boga chwal, sztukę mięsa wal – ot, co jest!”), a do tego głęboka wiara nie jest koniecznie potrzebna. Zresztą – jaka tam „głęboka wiara” – jeśli jej przedmiotem miałyby być jakieś halucynacje uczniów – bo inaczej załamie się dialog z judaizmem? Gdy chrześcijaństwo podbijało Europę, wybitni ludzie Kościoła inaczej myśleli: „dla dobra przecież naszej wiary, dzięki której RÓŻNIMY SIĘ (podkr. SM) od pogan, Żydów i heretyków...”? – pisał w Liście V do papieża Bonifacego IV w początkach VII wieku św. Kolumban. Wcale nie chciał być taki sam, jak wszyscy. "
Wiara bywa ślepa, ale gdyby chociaż mogła za każdym razem przenosić góry...

A chociażby jedną górę - żeby druga strona zabrała się za oczyszczenie Talmudu z bluźnierstw, które w trakcie dialogu jak robaki wiją się pod każdą jarmułką.
Nieuchronnie. I bez względu na urodę i wielkość stołu, zza którego strony dialogują.

sobota, 13 lutego 2010

Jeszcze o zabawach liturgicznych, czyli o radosnej twórczości urzędników wyświęconych. Bardzo wysokich, wysokich i niższych



Śmiech nie ma granic, czyli "Msza Święta" dla rodzin w Salzburgu (Austria),
celebrowana przez abpa Alojzego Kothgassera
wspomaganego przez zespół "ClownDoctors Salzburg"

Powyższy obrazek pożyczyłam ze strony http://breviarium.blogspot.com/2005_11_01_archive.html (Kronika Novus Ordo, Breviarium Historiæ Ecclesiæ Postconciliaris).


Jedni śmiech wywołują, drudzy z ich śmiechu płaczą.
Oto dwa video - wstrząsające, a jednocześnie wyważone w tonie i dobrze komentowane:



Niech ci, którzy zdecydują się obejrzeć oba filmy, starannie i w całości, przygotują się na coś specjalnego, co nastąpi w drugiej połowie video nr 2.
Starsi wzruszą się, młodzi – zatęsknią.
A przedtem... no cóż, sami zobaczą.

Kościół rzymsko-katolicki powoli powraca do Tradycji. Trzeba widzieć skalę ostatnich zniszczeń, aby pojąć jaką szansę dla Kościoła stanowi Benedykt XVI. Oby zachował zdrowie. Jak najdłużej.

Pozostaje nadzieja i cierpliwość. Nadzieja nigdy nie umrze, cierpliwość może być wystawiona na próbę.

p.

czwartek, 11 lutego 2010

Nad pięknym, modrym Dunajem



Wiedeń - afisz imprezy Donau Insel Fest


Na forum Frondy trafiłam na post zatytułowany "Liturgiczny koszmar w Wiedniu - niech ich im Bóg wybaczy" i odkryłam reportaż z ... no właśnie – przeżyjmy to razem, tutaj !

p.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Zakonne feministki. Salwatorianie: "Mam talent - mogę zostać świętym!"


Gala "Proboszcz roku"
(1) Ciekawy artykuł: Józef Majewski "Zakonnic kłopoty z doktryną" (Tygodnik Powszechny, 29 kwiecień 2009)


Nadzieja, że "Kościoła kłopoty z zakonnicami" (USA) zostały od tego czasu rozwiązane jest prawdopodobnie płonna; byłoby mi jednak bardzo przykro, gdyby te kłopoty rozwiązały się same – z braku zakonnic.
Dynamika powołań jest następująca:
W ostatniej dekadzie amerykańskie zakony żeńskie borykają się z kryzysem powołań i tożsamości. Jeszcze w 1965 r. było ich 175 tys., w 2000 r. – 80 tys., dziś – 68 tys., przy czym średnia wieku sióstr wynosi 65 lat.

Jak pisze dalej Majewski, "Tym, co przede wszystkim spędza sen z powiek LCWR, jest poszukiwanie nowej formuły życia zakonnego i duchowości zakonnej."
A wcześniej:
"Konferencja Kierownictwa Zakonów Żeńskich powstała w 1956 r. Dziś liczy ponad 1500 członkiń, które reprezentują 95 proc. wszystkich zakonnic w USA. Zakonnice spod znaku LCWR nie noszą habitów (nie należy ich mylić jednak z tzw. zgromadzeniami bezhabitowymi), ponieważ stronią od tradycyjnej duchowości zakonnej."
A teraz niech łaskawy Czytelnik nastawi uszu i nie zniechęci się długością cytatu (podkreślenia moje – p.):
Wśród wykładów wygłoszonych podczas spotkań LCWR w ostatnich latach – w kontekście decyzji KNW – na czoło wysuwa się wystąpienie dominikanki Laurie Brink, biblistki z Catholic Theological Union w Chicago. Jego treść zrobiłaby mocne wrażenie, jak sądzę, nawet na niejednym katolickim progresiście, a co dopiero na KNW.

S. Brink przedstawiła cztery główne modele żeńskiego życia zakonnego w USA czy też kierunki, w jakich – jej zdaniem – ono zmierza. W pierwszym modelu: "umieranie z godnością i wdziękiem" – raczej nie widzi się już nadziei dla zakonów. Drugi: "zgoda na oczekiwania innych" – tu kobiety, zgodnie z wolą władz kościelnych, wracają na tradycyjną drogę zakonną (to jedyne amerykańskie zgromadzenia, w których rośnie liczba powołań). Trzeci: "wędrówka w Nowej Ziemi, jeszcze nieznanej". Czwarty: "pojednanie w imię misji": powołaniem zakonnic jest działalność na rzecz pojednania w świecie i Kościele, "najpierw – powiedziała s. Brink – z naszym hierarchicznym Kościołem, od którego doświadczamy nadużyć, opresji, lekceważenia i dominacji".
Czytelnik obecny, jeszcze nie zniechęcony? – Niech więc przełknie i to:
Szczególną uwagę przykuwa model trzeci. Część zakonnic – mówiła s. Brink – kieruje się "poza Kościół, nawet poza Jezusa" – wspólnota tego rodzaju "już dłużej nie jest kościelna. Rozrasta się poza granice religii instytucjonalnej". Dla tych kobiet "narracja Jezusa nie jest jedyną czy najważniejszą. One wciąż trwają przy wartościach Ewangelii i je czczą, lecz również uznają, że te same wartości są właściwe nie tylko chrześcijaństwu. (...) Jezus nie jest jedynym Synem Bożym. Zbawienie nie ogranicza się do chrześcijan. Mądrość [Boża] znajduje się w tradycjach Kościoła, ale też poza nim". Wniosek: przedstawicielki tego modelu "z pewnością są kobietami religijnymi [religious women], ale już dłużej nie są kobietami zakonnymi [women religious, »zakonnicami«] zgodnie z definicją przyjmowaną w Kościele rzymskokatolickim".

No cóż pierwszym odruchem – prawdopodobnie nie do przyjęcia – byłoby rozpędzenie na cztery wiatry tej "kupy bab", którym wszystko się myli i zaczęcie wszystkiego od nowa (proszę zwrócić uwagę na podany wyżej fakt, że jedyne amerykańskie zgromadzenia, w których rośnie liczba powołań, to te, które "wracają na tradycyjną drogę zakonną").

Pierwszy odruch – zawsze szczery – nie zawsze jest do przyjęcia.
Jestem bardzo ciekawa drugiego i następnych.
Ciekawa i niespokojna.


(2) Niech na całym świecie wojna. Byle polska wieś zaciszna. Byle polska wieś spokojna. (Wyspiański - "Wesele").
Oto, co w najlepszym razie słyszę, ilekroć objawię przerażenie lub choćby niepokój w sprawach współczesnego Kościoła Katolickiego, a kościoła w Polsce w szczególności.
W najgorszym razie zaś, muszę przywdziewać pancerz - tak drapią rożnego rodzaju, jak mówi mój krewki przyjaciel Maurycy, "święte megiery" (obu płci, zresztą).

Tym razem nie chcę rozwijać wątku stricte kościelnego. Chcę tylko przytoczyć jedną z możliwych reakcji na fakt, że niejaka "Gazeta Wyborcza" ma powód, aby chichotać: "Spada liczba powołań kapłańskich i zakonnych. Do zakonnych postulatów i nowicjatów w ub. roku zgłosiło się 653 młodych mężczyzn, a przed dwoma laty było ich 797".

Ta "jedna z możliwych" reakcja jest następująca, cyt. GW (Onet):
Zamiast "Rekolekcje powołaniowe 2010" salwatorianie proponują: "Mam talent - mogę zostać świętym!" i zapraszają na ferie uczniów.
Mam nadzieję, że żaden z kandydatów nie zapyta "A ile płacicie?" oraz pewność, że wśród salwatorian talentów nie braknie. Od co najmniej jednego pokolenia.

p.

środa, 3 lutego 2010

Józef Majewski "Stara nowa Msza"

CUDOWNY KRUCYFIKS Z LIMPIAS

Tygodnik Powszechny:

Swój artykuł, "Stara nowa Msza", Józef Majewski zaczyna następująco:
"Posoborowa liturgia Mszy świętej jest według Benedykta XVI... zainfekowana. W Stolicy Apostolskiej trwają prace nad planem ratunkowym – daleko idącymi zmianami w znanej nam liturgii."
Wystarczy, aby powróciła nadzieja, która błąkała się od kilkudziesięciu lat po bezdrożach.
Zawsze obecna, kładła palec na ustach i zachęcała do cierpliwości.

Czytamy, między innymi:
Przywrócić sacrum
           Słabością Mszy Pawła VI jest pozostawienie celebransom swobody w konstruowaniu niektórych aspektów liturgii, co pozwala – przekonywał kard. Ratzinger – na „fałszywą twórczość”. Cierpi na tym świętość, sakralność liturgicznego misterium, a tym samym gubi się prawda, że liturgia jest Bożym darem, który trzeba z należnym szacunkiem przyjmować, a nie manipulować nim.


Całość artykułu tutaj: http://tygodnik.onet.pl/32,0,40809,stara_nowa_msza,artykul.html

piątek, 29 stycznia 2010

"Starsi Bracia"

ks. prof dr hab. Waldemar Chrostowski : "Starsi Bracia" dylematy żydowsko - chrześcijańskie.


Jest to wykład niezwykłej wagi.
Od pierwszego słowa do ostatniego.
DO OSTATNIEGO !

Ostatnie słowa zawierają wnioski i podsumowania, dla wielu z nas tak śmiałe, że nieoczekiwane.
Ten wykład można, więc trzeba zarejestrować !
Posłuży wielokrotnie.

piątek, 22 stycznia 2010

Postępy ekumenizmu (1)



Ciekawych informacji dostarcza ostatni sondaż, jak co roku przeprowadzony przez Pew Forum on Religion and Public Life, tym razem na niemałej próbce 4037 osób, a dotyczący praktyk religijnych amerykańskich chrześcijan.

Okazuje się, że

- 30 % protestantów i 19 % katolików odwiedza "miejsca kultu" innych wyznań,

- 34 % amerykańskich katolików miało już kontakt ze zmarłymi,

- 22 % chrześcijan wierzy w reinkarnację,

- 23 % chrześcijan wierzy w astrologię,

- 17 % zetknęło się z duchem co najmniej raz (procent ten przeszło podwoił się w ciągu ostatnich 15 lat).



(za poważnym, prawicowym francuskim tygodnikiem MINUTE, z 6 stycznia 2010)



.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Pierwszy post - trzy wspomnienia.

(grudzień 2006)
Hangar18 napisała:
...teraz potrzebne są dzienniczki, rejestracja kazdej obecności na mszy niedzielnej o wyznaczonej godzinie, mnósto zadań, umiejętność udzielania filozoficzno-teologicznych odpowiedzi na obowiązkowe pytania itd... podobno to ma pomóc w poznaniu Boga...
Horror. I co za błąd!
Czy coraz więcej szatana, czy głupiej gorliwości – tego nie rozstrzygnę. Tak, czy inaczej maszyna do produkcji przyszłych niewierzących kręci się.
Za sam pomysł kartek potwierdzających spowiedź (już wieloletni), a warunkujących przystąpienie do Komunii Św. - autor powinien być pogoniony do jakiegoś biskupstwa na Antarktydzie, gdzie mógłby szkodzić jedynie pingwinom.
Uczynienie z "domu Jego Ojca" kafkowskiego Urzędu jest obce nie tylko duchowi Ewangelii, ale również rozwojowi poczucia odpowiedzialności w szeregowym katoliku, który skądinąd miałby "iść na ubocze" i tam zwracać się do Boga, poczynając od Ojcze Nasz, któryś jest w niebie....
Jak potrząsnąć współczesnymi, mizernymi uczonymi w piśmie i sługami Lucyfera, którzy doskonale wiedzą, że nic nie zastąpi psucia "od wewnątrz" i że zastąpienie zaufania świstkami papieru, to znakomity początek w procesie zacierania wiary w młodym człowieku...
Jak to przerwać ?
I jak nie nadwerężyć przy tym absolutnie niezbędnego autorytetu Kościoła?
Co za temat do refleksji i modlitw...
p.

* * *

(grudzień 2007)

Jeszcze o Kościele:
Jean Clair, erudyta i człowiek wielkiej kultury, były dyrektor Muzeum Picasso, autor ekspozycji Melancholia (wielki sukces w Paryżu, 2 lata temu), w swojej książce Choroba muzeów wiedzie czytelnika do swojego dzieciństwa, spędzonego w małej wiosce w Maine, o tradycjach szuańskich:
"Chodziłem na mszę jak każdy. Sprawiało mi to przyjemność: blask witraży, błysk szat liturgicznych, zapach wosku i kadzidła, organy, śpiewy i wielki oczekiwany finał: dźwięk dzwonów. Taka mała "opera za trzy grosze", odgrywana każdej niedzieli".
Na pytanie, czy przewiduje swój powrót do chrześcijaństwa, Clair odpowiada, że powrót jest niemożliwy, bo nie ma do czego: "Chrześcijanin, szukający swych korzeni, znajdzie jedynie zdewastowaną ziemię, rozchwiane dogmaty i homilie, w których nikt już nie odważy się mówić o tajemnicy i świętości".

Cytuję mądrego Claira, bo mi smutno.
Niech będzie smutno jeszcze komuś.
Udowodni, że mądrość i wrażliwość nie "przeminęły z wiatrem" do reszty.

I jeszcze jedno z książki:
U Tomasza Manna (dr Faustus) można znaleźć zdanie: "Od kiedy kultura odłączyła się od kultu i sama stała się kultem, nie jest już niczym więcej niż śmieciem."

Pozdrawiam niespokojnych,
p.

* * *

(grudzień 2007)

nadistota napisał/a:
Sam obrządek jest mi znany.Nie rozumiem tylko czemu wzbudza opór, pytałem czy są jakieś głębsze przesłanki dla których jest odrzucany.
Droga nadistoto, zamiast linku pozwolę sobie zacytować tekst, który już raz zacytowałam, a który - mam nadzieję - swoim rozmiarem nie wysadzi w powietrze bazy danych forum.
Oto, co napisałam w odpowiedzi Abnegatowi, na forum NCzasu, w kwietniu 2005:

"Abnegat, a teraz parę słów o Mszy Świętej, jaką jeszcze pamiętam (i której należało "wysłuchać") oraz o nowej, w której przychodzi mi uczestniczyć.

Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza. Mszę odprawiał ksiądz, ksiądz czytał teksty (które głęboko rozumiał) i zwracał się do Boga Najwyższego na czele Ludu Bożego, zwrócony w tę samą co lud stronę. W stronę Nieskończoności. Pierwszy wśród nas, jeden z nas.
Msza była odprawiana po łacinie, czyli w języku uniwersalnym Kościoła. Była więc zrozumiała dla każdego katolika, gdziekolwiek by się nie znajdował. Pisze "zrozumiała", ponieważ wiele modlitewników zawierało tekst łaciński i tuż obok jego tłumaczenie na język polski (lokalny). Jeśli tłumaczenia nie było, to większość ludzi znajdowała w książeczkach do nabożeństwe teksty adekwatne. Co do mnie, to zawsze znajdowałam czas, aby przeczytać te teksty, a ich redakcja - dopracowana w ciągu wieków - była taka, że były one źródłem głębokiej medytacji.
Mówiono czasem w owym "starym" Kościele, że "kto śpiewa, dwa razy się modli" i śpiew z towarzyszeniem organów, intonowany i prowadzony przez zawodowego organistę dostarczał przeżyć szczególnych. Istotne momenty Mszy Świętej były akcentowane przez głos dzwonków, a zapach kadzidła wzmacniał wrażenie uczestniczenia w misterium. Ludzie byli ubrani starannie i pilnowano dzieci.
Ksiądz wygłaszał tzw. kazanie, w którym zajmował się problemami życiowymi i religijnymi, zarówno lokalnymi jak i ogólnymi. Ksiądz (na ogół "z głowy") ostrzegał, robił z wiernymi rachunek sumienia, czasem grzmiał i piętnował, czasem (często) czytał list pasterski biskupa lub prymasa.
Kończąc ten zwięzły opis dawnej Mszy, Polakom wciąż jeszcze cześciowo znanej (nie usunięto jeszcze w Polsce całej tradycji i nie zniknęli jeszcze doszczętnie ministranci), chcę podkreślić, że owszem - czuło się znaczenie i wyrazistość liturgii, ale w całości służyla ona skupieniu i medytacji.

A teraz przedstawię Panu moje wrażenia z Francji, z różnych parafii paryskich i podparyskich.
Po pierwsze, odprawia się bardzo niewiele Mszy. Msza ranna praktycznie nie istnieje. Na pierwszą można liczyć na ogół począwszy od 10.00, a drugiej albo nie ma, albo jest o 18.00.
Msza łacińska nie istnieje (jest dozwolona w przypadkach niezwykle rzadkich) i toczą się o nią wieloletnie, straszliwe, na ogół przegrane batalie.
Nie, i basta.
Biskupi są przeważnie postępowi i bp. Pieronek mógłby przy nich sprawiać wrażenie Torquemady lub Savonaroli. Biskupi są bardzo uważni w zakresie przypominania aktualnych świąt starozakonnych czy muzułmańskich, gesty ekumeniczne mają dobrze wyćwiczone, ale ich słuch w kwestii tradycji katolickiej jest niezykle słaby.
Lud Boży, stosunkowo nieliczny, urodzony na ogół w pierwszej połowie XX wieku albo poza kontynentem europejskim, ma za punkt honoru ubrać się na Mszę w sposób tak weekendowy jak to tylko jest możliwe. W mojej parafii, niedaleko ołtarza, tuż przed usuniętym z centrum ołtarza tabernaculum, leży na posadzce coś w rodzaju wielkiego materaca, po którym mogą skakać nieliczni, za to bardzo swobodni i głośni milusińscy (nos petites tetes blondes).
W mojej parafii Msza zaczyna się, kiedy cywilna ekipa liturgiczna na to zezwoli, czyli przeważnie 10 minut po czasie.
Sama ekipa, dosyć liczna, również dosyć starannie dba o strój "na luzie" (by nie powiedzieć niechlujny; mężczyźni niejednokrotnie paradują w dżinsach, w lecie krótkich, i w sportowym obuwiu na bose stopy). Ksiądz od czasu do czasu ma prawo ingerencji, ale przez dużą część Mszy siedzi sobie i - gdyby chciał - mógłby kręcić młynka palcami. Księży jest mało, a że organista to zjawisko rzadkie i kosztowne, to lud śpiewa co ekipa zaintonuje (czasem kompetentnie, czasem żałośnie kiepsko).
Uwaga, kazanie już nie istnieje. Istnieje homilia. Polega to na tym, że ksiądz taktownie unika wszelkich tematów zadrażniających, tj. aktualnych i życiowych, ograniczając się do interpretacji świeżo przeczytanej Ewangelii i lekcji. Przed wyborami przyprawia czasem tę homilię aluzjami na temat błędu, jakim byłoby głosowanie na Front Narodowy Le Pena. Wyjątki są rzadkie i dotyczą w większości księży w wieku przed- i poemerytalnym (jeden, mądry ksiądz, po długiej karierze afrykańskiej, napomknął raz nawet o katolicyźmie "zdekafeizowanym").
Dzwonki zostały z kościoła usunięte, więc moment Ofiary (Przeistoczenia, Podniesienia, jak kiedyś mówiono) nie jest zaznaczony w żaden szczególny sposób, jeśli nie liczyć ostatnio rodzaju śpiewu, jaki wykonują w tym momencie niektórzy księża. Ku mojej irytacji, bo powinien to być moment skupienia absolutnego, a nie akt nieuniknionego testowania księżowskiego słuchu muzycznego. Nowa Msza jest "bardzo mówiona", więc książka do nabożeństwa i modlitwa osobista zniknęły. Lud siada i wstaje, odpowiadając na wezwania celebranta (raz księdza, raz ekipy), a do jakiego stopnia mechanicznie, niech świadczy komiczna scena, kiedy to w środku homilii ksiądz zacytował "Pan z wami", a dzielny lud odpowiedział "i z duchem twoim". Na medytacje czasu nie ma, również dlatego że Msza jest dosyć animowana, z apogeum w okolicach "udzielania sobie znaku pokoju". Wszyscy łapią się za wszystkich, odchodzi zdrowe całowanie się, rekordziści potrafią obiec kilka rzędow, znajomi gonią do znajomych do przodu i do tyłu, sam ksiądz - zwłaszcza gdy młody i w adidasach - potrafi uściskać pół kościoła; w całości przekazywanie sobie pokoju, potu i bakterii fekalnych wywołuje w owieczkach spory entuzjazm. Chowanie się po nawach, zwłaszcza gdy na przykład samemu ma się katar i żadną ochotę na dzielenie się nim, nie zawsze skutkuje; gorliwcy mają oko bystre i zanim się człowiek obejrzy, już ma dłoń otuloną w dwie pulchne i mokre łapki. Nieskończenie bardziej odpowiada mi polski sposób przekazywania znaku pokoju przy pomocy słów i skinienia głowy.
Od jakiegoś czasu (a zaczęło się to chyba w Ameryce) jest moda na tworzenie łańcuchów podczas odmawiania Ojcze Nasz. Należy dać się złapać z obu stron i recytować Modlitwę Pańską z rękami coraz wyżej. Do modlitwy tej dorzuca się coraz częściej pewien nowy fragment i wtedy dochodzi do apoteozy - ręce fruną powyżej głowy.
Zaraz po tym można oglądać cywila (nigdy księdza), który w swoich dżinsach i łapciach udaje się do tabernaculum, skąd wraca z kielichem; moment Komunii Świętej jest bliski. Rozdaje ksiądz, a pozostałym dwóm, trzem, czterem kolejkom ekipa liturgiczna. W jednym z kościołów widziałam scenę, kiedy Ciało Pańskie wręczał cywil w swetrze, a obok stał czarny ksiądz w sutannie i komży, i pasywnie trzymał w ręku kielich z winem, w którym można było umoczyć opłatek. Jakkolwiek nie byłabym rozmodlona i pokorna, myśl o rozwaleniu komuś takiego naczynia o głowę odpieram nie bez pewnego wysiłku.
Do Komunii przystępują praktycznie wszyscy. Spowiedź wyszła z mody. Ludzie, którzy odwiedzają kościół przy okazji większych uroczystości religijnych, takich jak własny ślub czy pogrzeb teściowej, nie stawiają sobie - jak przypuszczam - szczególnych pytań w kwestii uprawnień do brania udziału w "przyjęciu eucharystycznym".
Słuchałam raz, jak jakaś młoda i postępowa mamuśka przemawiała z okazji chrztu własnego dziecka: "Teraz chrzcimy cię mój mały Nicolas, ale wiemy, że kiedy dorośniesz tak, czy inaczej będziesz miał prawo ten chrzest zaakceptować lub nie, i pamiętaj, że nie pragniemy ci narzucać czegokolwiek..." Itd. Księżulo obok utrzymywał oblicze wyrozumiałe i pogodne, i raz jeszcze zdałam sobie sprawę, w jakim kierunku wędruje sobie dzisiejszy "otwarty na swiat, wyrozumiały, tolerancyjny i nowoczesny" kościół, przerażony ewentualnymi wymaganiami, jakie mogłyby się któremuś z urzędników Pana Boga wypsnąć.

Żeby było jasne: jestem za dowolnością w sposobie udzielania Komunii Świętej (wolę na dłoń), przerażają mnie kartki i inne kwitki po spowiedzi, nie do końca jest dla mnie przekonywająca pozycja Kościoła w kwestii antykoncepcji (w odróżnieniu od kwestii morderstw popełnianych na dzieciach nienarodzonych; tutaj jest ona jasna i słuszna), mogę sobie wyobrazić zmiany w stanowisku Kościoła wobec rozwodów w pewnych sytuacjach - nikt więc nie powinien mi zarzucać że stanowię fragment jakiegoś tam betonu (chociaż bardzo cieszy mnie istnienie wpływowego Opus Dei i jestem za celibatem w stanie kapłańskim), ale patrzę z gniewem na psucie się i psucie od zewnątrz Kościoła Katolickiego, i osobiście wiążę wielkie nadzieje z Benedyktem XVI. Tym bardziej zresztą, że kardynał Ratzinger był dla mnie od lat ulubionym kardynałem, a etykietka Panzerkardinal była dla mnie sympatyczna.

Abnegat, naraziłam pańską cierpliwość na wielka próbę (jeśli Pan dotarł do tego miejsca), ale dał mi Pan okazję na to, na co miałam wielką chęć od dawna - na parę słów prawdy. Mojej prawdy.
Dodam, że unikałam kwestii ściśle teologicznych w liturgii, takich jak znaczenie pojawienie się stołu i ustawienia celebranta twarzą do wiernych, nowe koncepcje w zakresie Eucharystii i stopniowe przesuwanie liturgii w stronę rytów protestanckich, etc. Istnieje w tej dziedzinie sporo źródeł poważnych; moje ambicje były skromne - pokazać życie codzienne kościoła postępowego - umiłowanego kościoła katolewaków i innych progresistów. Smutne jest dla mnie, że obrońcy tradycji znajdują się na zewnątrz Kościoła, podczas gdy wspomniane wyżej kategorie uwijają się gorliwie pod jego dachem.
Nigdy jednak nie przestałam być optymistką.
A dzisiaj jestem nią bardziej niż kiedykolwiek ostatnio.
p."

A oto jeden z komentarzy do mojego tekstu, pióra "kra":

"Proszę pozwolić podziękować sobie za bardzo piękną i mądrą wypowiedź.
Ja również czasami uczestniczę w mszy porannej w amerykańskim kościele obok swego domu. Jako że do kościoła należy szkoła katolicka położona nieopodal, nasz doskonale zorganizowany proboszcz ustalił obecność jednej klasy w czasie mszy porannej. I chyba byłby to dobry pomysl zwłaszcza, że dziecinne główki pięknie prezentują się wśród amerykańskich "moherowych beretow", gdyby nie to, że dziatwa wpada do kościoła w tzw ostatnim momencie. Nie rzadko nawet bezpośrednio przed komunią, do której pędzą....spod drzwi.
Czy to nie jest PARANOJA???????
Kościół katolicki w Stanach przepoczwarza się w zastraszającym tempie w pewnego rodzaju skupiska grup środowiskowych, w których obowiązuje wspólnota zachowania i praktykowania pewnych gestów jak np ciągle jeszcze wypada przełożyć językiem gumę do żucia w jeden policzek w czasie przyjmowania komunii świętej. Proszę mi wybaczyć to porównanie, ale taki obrazek widzi sie na porządku dziennym.
Podzielam w pełni Pani entuzjazm dla Benedykta XVI i wierzę głęboko w jego mądrość pilnej potrzeby uzdrowienia kościoła od wewnątrz."

Parę wyjaśnień można znaleźć też tutaj: http://www.tradycja.koc.pl/pytania.htm

Pozdrowienia,
p.