Były czasy, kiedy tabernaculum z Ciałem Chrystusa znajdowało się w centrum ołtarza.
Odprawiający Mszę Świętą kapłan był zwrócony w stronę Boga Najwyższego, w stronę Nieskończoności.
Pierwszy wśród nas, jeden z nas.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Wieprzem przed perły


 
 
Wim Delvoye, ten z prawej u góry, w okularach, jest artystą belgijskim.
Belgia, to niewielki kraj w stanie rozkładu, a jego stolicą jest Bruksela, która jest zarazem stolicą czegoś większego, co - według zapewnień - powinno nam, Europejczykom, gwarantować bezpieczeństwo i powodzenie materialne.

Do gwarantowania naszych sukcesów duchowych pretenduje od dwóch tysięcy lat inna instytucja, ze stolicą w Rzymie. Mimo, że ostatnio lekko nadwątlona, popularność instytucji watykańskiej musi denerwować zwolenników instytucji brukselskiej, czego ilustracje są liczne i urozmaicone.

Kto nie pamięta przysłowia na temat kucia koni, niech przeskoczy parę zdań, a ja wtrącę, że swoją łapę podsunęła ostatnio kowalowi mała belgijska żaba - oto belgijskie organy sprawiedliwości rzuciły się niedawno na arcybiskupstwo katolickie w pogoni za nadużyciami seksualnymi. Dziecko wie, że każde biskupstwo katolickie, w wolnych chwilach między dwoma kolejnymi aktami pedofilii, zajmuje się ukrywaniem dowodów w grobach pedofili w stanie spoczynku. Policja nie zadowoliła się więc aresztowaniem komputerów, ale rzuciła się z wiertarką na grób kardynała Van Roey'a oraz kardynała Suenensa, aby wpuścić do nich kamerę z haczykiem na pedofilię.


Nie o to jednak mi chodzi. Powyższa dygresja miała na celu wyłącznie przygotowanie dekoracji do czegoś innego, co jest związane z pierwszą fotografią przedstawiającą Wima Delvoye (przypominam, tego w okularach).

Jeśli istnieją na tym świecie artyści poszukujący, to Wim Delvoye poszukuje w pierwszym rzędzie. Jak powiedziano by w Formule 1 - startuje z pierwszej linii, w której, zapewne z powodu zapachu, nie ma konkurenta.
Artysta jest z niego uznany i jeśli powiem, że urządziło mu ekspozycję Muzeum Rodina w Paryżu, to parę czytających ten artykuł osób z pewnością uniesie się lekko z krzeseł. Niech jednak krzeseł nie odsuwają, bo przyjdzie im na nie opaść.

Oto Wim Delvoye, swoją najnowszą linię produkcyjną przeniósł do Chin i tam tatuuje świnie. Jeśli wierzyć francuskiemu tygodnikowi Minute, belgijski artysta ogranicza się do dwu godzin czystej (!) twórczości tygodniowo, żeby "rozpiętej na sztalugach" świni nie dręczyć psychologicznie. Ściśle biorąc, Wim Delvoye tatuaż projektuje, a samym tatuowaniem zajmują się Chińczycy. Projekty natury pornograficznej są wykluczone, ponieważ Komunistyczna Partia Chin ideologii pozwoliła się nieco zagubić, ale o skromność ciągle dba.


Zanim pokażę jedno z większych osiągnięć "świńskiego artysty", zaprezentuję fotografię ukazującą "płótno" z większą ilością detali :


Czy można przyjrzeć się warunkom pracy Wima D. bez zadania sobie paru pytań, a zwłaszcza pytania, na ile godzin przed kreacją zwierzę było ostatni raz karmione. Przyrodzona subtelność i niewieścia delikatność nie pozwalają mi nawet wyobrazić sobie momentu, kiedy głowa artysty zostaje odrzucona do tyłu, ręka zaciska nos, a kreska kończy się jakimś wygibasem...

Jedną z zalet "plenerów" w Chinach jest niewielka liczba chrześcijan. Chodzi naturalnie o chrześcijan na wolności. Nic więc nie grozi artyście za wytatuowanie na świni ... portretu Jezusa Chrystusa.
Oto on, ten portret :
W tym momencie zbliżamy się do puenty, ponownie z Minute pod ręką:
Kiedy bowiem świnia zrobi się tłusta i kiedy się ją zatłucze, to wytatuowaną skórę się ściągnie … i kto chce, niech sobie wyobrazi cenę arcydzieła na rynku sztuki współczesnej.

Wiemy, że "prawdziwa sztuka krytyk się nie boi !"
A sztuka mięsa - dopiero !